I że cię nie opuszczę… czyli dlaczego nie czytam Nicholasa Sparksa?

Do końca myślałam, że ten film oparty jest na jakiejś książce. Okazało się, że nie jest. Ale gdyby był, to istnieje tylko jeden autor, który mógłby to napisać – Nicholas Sparks.

Przeczytałam chyba dwie książki tego autora („Na ratunek” i jeszcze coś, czego tytuł nie pamiętam) i jest to jeden z tych pisarzy, który po prostu nie potrafię strawić. Sztampowe, nudne, przewidywalne i na dodatek ckliwe do bólu. Takie właśnie książki omijam z daleka. Co ciekawe, uwielbiam oglądać filmy które mają dokładnie takie cechy (idealnie mnie odmóżdżają), ale jeżeli chodzi o książki, to chyba nie jestem w stanie przebrnąć przez pewną określoną skalę ckliwości na stronę. Ale Nicholasowi Sparksowi i tak jestem wdzięczna. Oczywiście za „Pamiętnik” :)

 Jeżeli chodzi o film „The Vow” (czyli po polsku „I że Cię nie opuszczę), to wiedziałam, że spełni wszystkie moje wymagania co do odmóżdżającego romansidła. Paige (Rachel McAdams) i Leo (Channing Tatum) spotykają się przypadkiem podczas załatwiania spraw urzędowych.Ona, szalona i nieco rozkojarzona artystka; on, rozgarnięty muzyk z duszą romantyka. BOOM! Zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, bo przecież pasują do siebie jak dwie połówki pomarańczy. Potem szybko wspólne mieszkanie, ślub, i same słodkości. A potem drugie BOOM! Wypadek samochodowy, który przekreśla całą romantyczną miłość tychże dwojga, bo kiedy Paige odzyskuje przytomność to… w ogóle nie pamięta swoje męża i tej całej wielkiej miłości. Jej pamięć zatrzymała się gdzieś na etapie studiów prawniczych (które nota bene porzuciła na rzecz sztuki), na etapie poprzedniego narzeczonego (dość intrygujący typ) i w fazie, kiedy jeszcze nie była pokłócona z rodzicami. Jedyne co może teraz zrobić Leo, to rozkochać w sobie żonę na nowo, ale to już nie będzie takie łatwe, jak za pierwszym razem…

„The Vow”  jest romansem. Aby romans przyciągnął widzów do kina musi mieć coś więcej niż romantyczną fabułę. Co? Oczywiście ślicznych i powabnych aktorów. Rachel McAdams znana jest chyba najbardziej ze wspomnianego już tutaj „Pamiętnika”, z „Sherlocka Holmesa” i ostatnio z „O północy w Paryży” Woodego Allena. Jak widać, Hoollywood ją lubi, ale nie da się ukryć że jej twarz ładnej dziewczyny-z-sąsiedztwa wprost stworzona jest do grania w filmach o miłości i ona sama też zdaje się to wiedzieć. Channing Tatum i jego dość postawna fizjonomia kojarzyła mi się głównie z dwoma częściami Step Up, ale później przypomniałam sobie, że to przecież ten gość z „Wciąż ją kocham” (również na podstawie prozy Nicholasa Sparksa!). Ona drobna i delikatna, on dość postawny i umięśniony – jakoś mi to nie grało na początku, ale w miarę rozwoju akcji polubiłam tą parę. Trochę bardziej polubiłam jednak Tatuma w roli Leo, bo jego starania o to, żeby żona przypomniała sobie miłość do niego, przekonują mnie bardziej, niż ciągłe pretensje i bierna postawa Rachel McAdams jako Paige.

Film miał premierę w okolicach 10 lutego, więc miał być oczywistym haczykiem na walentykowych widzów. Nie oczekujcie więc zbyt wiele, ale jeżeli szukacie romantycznego filmu w stylu amerykańskim, na odpowiednim poziomie emocjonalnym i aktorskim, to nie powinniście czuć się zawiedzeni.

 Moja ocena 7/10

2 myśli w temacie “I że cię nie opuszczę… czyli dlaczego nie czytam Nicholasa Sparksa?

  1. Klapserka pisze:

    Mam bardzo podobne odczucia co do Sparksa – książki są dla mnie niemal nie do przejścia, za to ekranizacje i same historie – ale na ekranie – są zjadliwe i ogląda się je przyjemnie. „The Vow” na łopatki mnie nie rozłożyło, ale popatrzeć na Tatuma… rozumiesz:)

    Polubienie

Dodaj komentarz